Julia Wycichowska: Pobiegłaś i co najważniejsze ukończyłaś bieg w Ultra Race Transylvania na 100 km! Z tego co wiem, jest to jeden z najtrudniejszych tego typu biegów w Europie! Długo podejmowałaś decyzję o biegu w tak trudnych warunkach? Musisz być naprawdę odważna i przede wszystkim kochać wyzwania!
Joanna Lorenc: Decyzję o udziale w tym wyzwaniu, bo tak to trzeba nazwać, podjęłam błyskawicznie. Chyba właśnie dzięki tak szybkiej reakcji pobiegłam tam. Bo analizując długo wszystkie za i przeciw, biorąc pod uwagę wszystkie zagrożenia i trudności tego biegu całkiem możliwe, że sama zrezygnowałabym z tego przedsięwzięcia. Tak naprawdę Transylvania znalazła mnie, a nie na odwrót. Pewnego wieczoru zadzwonili do mnie organizatorzy Ultarmaratonu Zielonogórskiego (gdzie zajęłam II miejsce) z propozycją udziału właśnie w tym biegu. Do wyboru miałam 5 dystansów na 20km, 30km, 50km, 80km i 100 km. A, że jestem zakochana w „setkach”, nie mogłam wybrać innego, krótszego dystansu. Sam bieg oczywiście bardzo trudny technicznie, przynajmniej dla kogoś, kto nigdy nie biegał po tak wysokich górach, nawet w Polsce. Do mojej szybkiej decyzji przyczynił się dodatkowo Burmistrz Wąsosza Zbigniew Stuczyk, który tego samego dnia zapewnił, że niezbędne wsparcie finansowe otrzymam z Gminy Wąsosz.
Wiedziałam, że start w takim biegu, to ogromna szansa, by Endorfiny Wąsosz „hasały” po najbardziej zagadkowych górach Europy, szansa która może się już nie powtórzyć, dlatego chwyciłam byka za rogi i „rzutem na taśmę” podjęłam decyzję o starcie.
Jak wyglądał ten bieg? Podzielony był na jakieś etapy?
Trasa wiodła po przepięknym paśmie górskim Bucegi w Karpatach Południowych ze szczytem OMU (2 505 m n. p. m.), pod który wbiegaliśmy dwa razy. Start o godz. 5:00 (rumuńskiego czasu, u nas 4:00) zlokalizowany u podnóża zamku Draculi w Bran. Dalej przez alpejską, zapierającą dech w piersiach scenerię Transylwanii. Dystans tak naprawdę wyniósł 109 km i nie był podzielony na żadne etapy. Na trasie zlokalizowanych było 10 punktów odżywczych, z czego jeden na ok. 62 km był „przepakiem” (przed startem oddaje się worek z rzeczami (jedzeniem, ubraniami, zapasowymi bateriami itp.), które chcemy by czekały na nas właśnie w tym miejscu. W Transylvanii „przepak” był niezwrotny tzn. pozostawione w nim rzeczy nie wracały do zawodnika na mecie, jak to się dzieje w większości biegów organizowanych w Polsce. Niezwrotoność przepaku była dodatkowym utrudnieniem, bowiem nie mogłam pozwolić sobie na to by np. buty, jakieś inne części garderoby i sprzętu (spodnie, bluza, czołówka) po prostu mi przepadły. Dlatego przepak ograniczyłam tylko do żeli, batonów i uzupełnienia picia. Nadmienię, że korzystając z punktów odżywczych musimy się liczyć z tym, że czas ciągle płynie, tym samym sami decydujemy jak dużo go poświęcimy na załatwienie najważniejszych potrzeb, przebywając na punkcie.
Którego momentu z tej trasy nigdy nie zapomnisz? Było coś co szczególnie zapadło w pamięci?
Momentów, których nigdy nie zapomnę z tego biegu jest wiele (w sumie chyba cały bieg jest tak wyjątkowy, że pamiętać go będę do końca życia kilometr po kilometrze). Mimo, że przez większość trasy lał deszcz (bo określając go stwierdzeniem, że padał to zdecydowanie za mało) to jednak pozwolił uczestnikom zachwycić się wręcz bajkową scenerią. Jednak jeden moment szczególnie wrył mi się w pamięć. To zapierający dech w piersiach, zachwycający swym pięknem, niezwykłością i unikatowością zachód słońca, którego nie doświadczyłam nigdzie wcześniej. Zapewniam, że zachód słońca nad morzem nie ma żadnego porównania! Mój zachwyt wynikał pewnie też z tego względu, że akurat ustał deszcz, a ja będąc po ponad 15 godzinach biegu byłam już dość zmęczona, więc każde pozytywne zjawisko wywoływało u mnie wybuch niesamowitej euforii. Tak mam, że biegając ultra, szczególnie w górach nauczyłam się każdy nawet najmniejszy szczegół, każdą przyjemną drobnostkę wykorzystać do maximum, tak by jak najwięcej pozytywów z niej wyciągnąć. To wszystko dla podreperowania „morali”, które po tylu godzinach biegu są już mocno nadwątlone. Bez tego ciężko byłoby dotrwać do mety.
Była chwila, że pomyślałaś sobie: Nie dam rady?
Nigdy, mimo że było bardzo ciężko, momentami wręcz ekstremalnie, nigdy przez myśl mi nie przeszło, że nie dam rady, że powinnam zejść z trasy, albo skrócić dystans (choć takie propozycje padały wielokrotnie). Jestem z tych zawziętych, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie odpuszczam tak łatwo. Miałam kryzysy, szczególnie w nocy, ale wiedziałam, że dam radę, że dotrwam do mety, choćbym miała się nawet do niej doczołgać!
A jak wyglądały stosunki między biegaczami na trasie? Przede wszystkim rywalizacja i chęć wygranej?
To w jaki sposób zawodnicy traktowali się wzajemnie to coś niesamowitego, wręcz wzruszającego (jak teraz o tym pomyślę). Tam funkcjonowała zasada :”jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Okazuje się, że nieważny jest czas, wynik, ważne jest to, abyśmy wszyscy cali i w jak najlepszym zdrowiu dotarli do mety. Sama wielokrotnie doświadczyłam takiej pomocy, życzliwości i poświęcenia od innych zawodników. Pomagaliśmy sobie pokonując strumyki, nawoływaliśmy siebie, gdy ktoś zgubił trasę, częstowaliśmy się żelami, batonami, pomagaliśmy sobie wzajemnie np. przy wymianie zapasowych baterii w lampce czołowej, bez której bieg w nocy po prostu by się nie odbył. To coś niebywałego, ale na to wpływa chyba specyfika biegu, jego trudność, jego ekstremum. Bo okazuje się, że jedna zła decyzja, jeden zły krok, postawienie stopy w nieodpowiednim miejscu może kosztować ciebie bardzo dużo, nawet życie!
Przybiegłaś jako siódma w kategorii kobiet. Wynik ten spełnił oczekiwania co do tego biegu, czy jednak w duchu liczyłaś na wyższe miejsce? Chyba, że miejsce nie miało żadnego znaczenia.
Dla mnie najważniejsze jest to, że ukończyłam ten bieg. Czas 25 godzin i 27 minut nie jest może powalający, ale tegoroczne warunki pogodowe weryfikowały przygotowanie, a ja tak naprawdę w takich górach jeszcze nie biegałam. Marznący deszcz, partię śniegu, które były dla mnie najtrudniejszymi etapami wywoływały u mnie wręcz paraliżujący strach, który nie pozwalał ruszyć do przodu. No i noc, którą w większości przemierzałam idąc. Ból palców stóp nie pozwalał ruszać się szybciej, więc skończyłam jak skończyłam. Wiadomo w duchu, po cichu marzył mi się lepszy wynik, ale…
Da się w jakikolwiek sposób przygotować na taki bieg? Na takie warunki?
Tak naprawdę wzięłam udział w takim ekstremalnym biegu „z marszu”, bez specjalnych przygotowań treningowych, co oczywiście boleśnie odpokutowałam. Teraz inaczej podeszłabym do sprawy. Przede wszystkim więcej biegania po górach, np. naszych polskich Tatrach, po których ja nie biegałam nigdy. Biegów górskich mam kilka za sobą , w tym Super Traila na 130 km i UltraKotlinę na 137 km, ale niestety Transylvania to zupełnie inna bajka.
Jak długo trwa twoja pasja do biegania i skąd ona się wzięła?
Biegam już trochę, ale tak naprawdę tzw. bakcyla biegowego złapałam od startu w Biegu Sylwestrowym w Trzebnicy na 10 km na przełomie 2015/2016 roku. Od tego czasu zaczęłam więcej i częściej biegać, startować w wielu biegach. Jednak sport od zawsze był w moim życiu, w szkole podstawowej i średniej grałam w piłkę ręczną, rzucałam oszczepem, gdzie wielokrotnie reprezentowałam uczelniany AZS. Można uznać, że akurat bieganie gdzieś tam czekało we mnie, czekało na swój czas!
Po tak ekstremalnym biegu, jaki jest twój kolejny cel “biegowy”?
Celów, albo raczej marzeń jest dużo, a nawet jeszcze więcej. Należy tylko wybrać te priorytetowe. Skupić się na tych najważniejszych, kosztem oczywiście innych też ważnych, często wymarzonych. Jednak taka propozycja jaka została mi złożona może się już więcej nie trafić, tak jak ta Transylvania, dlatego trzeba kuć żelazo póki gorące i wykorzystywać nadarzające się okazje. Tym razem otrzymałam propozycję udziału w kadrze reprezentacji Polski na Mistrzostwach Świata w biegu na 100 km, które w tym roku odbędą się na początku września w Chorwacji. To mega wyzwanie, szczególnie dla kogoś takiego jak ja, takiego typowego amatora bez trenera, dietetyka, fizjoterapeuty (całego zaplecza, jakim dysponują zawodowcy), który większość dnia poświęca na pracę i rodzinę. Jedynie ułamki dnia to czas przeznaczony na bieganie, na realizowanie konkretnych zamierzeń treningowych. Dlatego zdaję sobie sprawę gdzie jest moje miejsce w szeregu, ale zrobię wszystko, co mogę, by swym wynikiem nie zawieść nikogo. A za niecałe dwa tygodnie startuję w kolejnej górskiej „setce”, tym razem nocnej w Boguszowie Gorcach.
Czego mam ci życzyć?
Zdrowia! O resztę zadbam sama ☺
W takim razie zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia!